W sobotę udałem się wraz z Dorotka na zwiedzanie jej rodzinnych stron, na kolejna wypraw z tej serii. Zaplanowane zostało, ze przejedziemy ok 30 km (tajne plany Doroty) i prawie nam się udało. Jeździliśmy raczej po omijanych przez auta trasach, co pozwalało na rozkoszowanie się jakże pięknym krajobrazem (a jest na co popatrzeć). Moja obecność i fakt, ze wybrałem się na tę wycieczkę, umożliwiło Dorotce przypomnienie sobie o pewnych miejscach, które ze względu na brak czasu już dawno nie odwiedzała. Wycieczkę zaliczam do bardzo udanych, mimo wolnego tempa...bo przecież nie zawsze to jest najważniejsze :D
Jako że niedziela obudziła nas promieniami słońca, stwierdziliśmy, że nastała pora na Kazimierz Dolny. Podroż wzdłuż Wisły wydawała się najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza że województwo lubelskie zadbało o takie rozrywki i nie musieliśmy bić się o miejsce na szosie z samochodami. Najpierw trzeba było dostać się do Puław. Tam po przejechaniu przez most (który mnie zachwycił) skierowaliśmy swoje koła na ścieżkę rowerową, która rozwijała się pod samym walem. Po prawo wał, po lewo działki. Spokój, cisza, i uprawa chmielu no i oczywiście doborowe towarzystwo (Dorotka :*). Zdziwił nas trochę fakt, że wszyscy jechali w przeciwnym kierunku, ale nas to nie zniechęciło. Niestety ścieżka rowerowa nie doprowadziła nas do samego Kazimierza i musieliśmy wyruszyć na podbój szos. Na szczęście walka okazała się dla nas wygrana mimo deszczu, tym bardziej, że pod samym Kazimierzem zobaczyliśmy dłuuugi korek, który dla nas nic nie znaczył. Mijając znudzonych kierowców poruszających się z prędkością żółwia dostaliśmy się na sam rynek, gdzie niestety przybyli chyba wszyscy, którzy słyszeli o tym miejscu. Nie chce mi się opisywać trasy więc zamieszczam mapkę :P
Mapka trasy. Most w Puławach, którym się tak zachwyciłem :) Gdzieś na ścieżce rowerowej. Kazimierz Dolny z lotu ptaka. Widok na ruiny zamku w Kazimierzu. Szerokie zakole Wisły. Piraci są wszędzie: pieniądze albo życie!!!! :D
W weekend majowy udałem się do Dorotki wraz z moją Merry. Tam, ta cudowna dziewczyna, postanowiła zorganizować mi wycieczkę rowerową żebym się za bardzo nie nudził. Pierwszy dzień był dniem przyzwyczajenia tyłka do roweru. Okrężną drogą udaliśmy się do siedziby szanownego pana Jana, a mianowicie do Czarnolasu (dla niewtajemniczonych mała podpowiedź: chodzi o Jana Kochanowskiego :D) Trasa przebiegała następująco: Regów Nowy- Zdunków- Sarnów- Kociołek- Zawada- Gródek- Czarnolas- Wygoda- Chechły- Zwola- Zdunków- Gniewoszów- Regów Nowy. Pogoda kiepska: zimno, na szczęście bez deszczu. Widoki iście wiejskie: pola, lasy, krówka to tu to tam. Poniżej kilka fotek.
Mapka trasy. Ja, a w tle piękny wiejski krajobraz. Muzeum Jana Kochanowskiego w Czarnolesie z bliska. I z daleka. Oto i on: Jan w całej okazałości :P W tym miejscu rosła Lipa, natchnienie poety.
Jeżdżę bo lubię, lubię wiec jeżdżę i tak w kółko :)
V-max- 76 km/h
TRP max - 150 km
Najwyższy punkt: Polica 1369 m.n.p.m.
Największe osiągnięcie: dojechanie na metę megamaratonu górskiego - Transcarpatia 2009